czwartek, 12 marca 2020

Wróg – 2

20 minut wcześniej, Jaime
 
     Ziemia o tej porze była wilgotna i prawdopodobnie nadawała się do dzikich tańców o zmroku. Był głupi, nie wpadł na to, że Arven wybierze na swoje miejsce snu pieprzony kraj wróżek i złotych kociołków.

– Ale papo, naprawdę nie chciałam żeby tata odszedł.

    Prowadziła ich przez starą część cmentarza. Nie wyobrażał sobie, gdzie Arven mógł tutaj spoczywać. Krypty były małe i w kiepskim stanie. Niech diabeł weźmie tę dziewuchę, jeśli zakopała go w ziemi.

     Próbowała przekonać mnie, że miała mniej wspólnego z całą sytuacją niż w rzeczywistości, mówiąc o Arvenie tak, jakby naprawdę był martwy. A o ile wiedział, użyli jedynie przeklętego ostrza czarownic.

     Moje zdenerwowanie potęguje, podczas gdy staje i rozgląda się dookoła z miną sugerującą bezradność. Udaje, że nie wie, gdzie on jest, a mnie trafia szlag. Przerabiałem to z nią cały zeszły tydzień. Nie różniła się niczym od zdartej płyty wpatrując się we mnie wielkimi ciemnymi oczyma.

– Papo...

     Wymierzam jej policzek, zanim zdąży się rozkręcić z tą rodzicielską bzdurą. Wykrzywia usta w grymasie, lecz pozostaje cicho. Merkan, moja prawa ręka i istotny uczestnik spisku sonduje uważnym wzrokiem otoczenie. Ciało ma rozluźnione i sytuacja z Almą zdaje się go nie obchodzić.

– Przestań mnie tak nazywać. Zamknij się i prowadź – radzę z pobrzmiewającą w głosie irytacją.

     Nie wiem, jak Arven dba o swój szacunek stwórcy, ale zdecydowanie pozwalał jej na zbyt wiele. Zwyczajowo pobłażliwy. Nic dziwnego, że większość wampirów krzywiła się w pogardzie na widok tej dwójki.

     Pochodził ze starego rodu czarownic i jako jedyny mężczyzna w rodzinie dostąpił zaszczytu odziedziczenia magii. Czarownice i wampiry nie znosili się nawzajem. Nieufność pozostała, nawet gdy utracił to, czym wcześniej był. Alma była po prostu rozpuszczona i miała skórę afrykańskiej niewolnicy. Nie traktowano by jej poważnie już za sam fakt pochodzenia.

     Gwóźdź do trumny: oboje traktowali się jak rodzina, a nie stwórca i sługa. Dla starych wampirzych wariatów to niedopuszczalne. Nie potrafili obyć się bez hierarchii i całego gównianego ceremoniału.

     Pieprzony hipokryta.

     Jeszcze niedawno sam niczym się od nich nie różnił. Opływał w nienormalnych ilościach bogactw. Przepych widoczny gołym okiem w najmniejszym elemencie każdego pomieszczenia zamku był niczym więcej jak informacją dla reszty wampirów o jego pozycji.

     Z jakiego innego powodu miałby trzymać kolekcję starych instrumentów jakiegoś nadętego muzyka, jeśli sam nie potrafił nawet śpiewać albo rozwieszać na ścianach niezrozumiałe bohomazy schizofrenika? Na pewno nie po to, by się nimi zachwycać.

     Blisko sto lat po zniknięciu Arvena byłem zbyt owładnięty obsesją odnalezienia go by dbać o cały ten idiotyczny szajs.

     Szczerze mówią, wejście w XXI wiek pod wieloma względami było dla mnie zbawienne. Bardzo stare wampiry wciąż trzymały się swojego małostkowego stylu życia. Przypominały mi wyjątkowo okrutną grupę dzieci bawiących się w piaskownicy, niszczących sobie nawzajem budowle, zazdrosne o to, co miał sąsiad. Zacząłem doceniać dzieła nauki i konieczność zmian, co odmieniło tyle, że przynajmniej po pozbywałem się wszystkich śmieci w wygodny sposób.

     Nie mieszkałem już w zamku, a w strzeżonym apartamencie. Grube i długie kotary zastąpiłem solidnymi żaluzjami, więc nie było konieczności schodzić pod ziemię czy wytwarzać sztuczną ciemnicę w obawie przed spaleniem się w promieniach słońca. Zresztą, w swoje 697 urodziny przeskoczyłem pewien wiek dojrzałości. Z każdym rokiem wcześniejsza pobudka przestawała być takim zaskoczeniem. Mogłem spokojnie wychodzić z domu o czwartej po południu pod warunkiem, iż panowało zachmurzenie.

     Alma podprowadziła mnie i Merkana pod toporną kryptę rodzinną, wskazując na nią palcem. Wytężyłem całą moc żeby cokolwiek wyczuć, opierając ją na zakurzonej, słabiutkiej więzi małżonka krwi, jednak natrafiłem wyłącznie na pustkę pochowanej w niej, martwej rodziny. Uczucie nie różniło się niczym od płaskiej linii wyświetlanej na respiratorze.

– Nie ma go tam – warknąłem.

– To przez zaklęcia, obłożyliśmy nią w środku całą kryptę – wyjaśniła pospiesznie, skacząc oczami pomiędzy mną, a swoim niedawnym kochankiem. Spogląda na Merkana o ułamek sekundy dłużej, żebrując o pomoc.

     To tak żałosne, iż postanawiam jej trochę odpuścić. Wzdycham pod nosem.

– Zostań nią.

     Podchodzę do poznaczonego czasem kamienia, chwytając za wąskie wyżłobienie po jednej stronie i przyciągając do siebie. Odsłonięcie kilku centymetrów zajmuje mi długą minutę, ale nie ustaję w zmaganiach. Wewnątrz mnie ekscytacja puchnie niczym balon, tak bardzo chciałbym już zobaczyć ukochanego mężczyznę.

     Po dłuższej chwili krypta jest otwarta. Do nosa wgryza się pył. Decyduję się zapalić latarkę zamiast wytężać zmysły i schodzę po trzech stopniach w dół. Wzdłuż ścian stoją dwie trumny, naprzeciwko wejścia dostrzegam skalną półkę z urnami na prochy.

     Ruszam do trumny po lewej, pakuję latarkę między zęby i odsuwam pokrywę na kilkanaście centymetrów. Ze środka szczerzy się szkielet w pogryzionej sukni.

– Nie ciebie szukałem – syczę do kości. Spinam się cały, bo wiem, że szansa wynosi pół na pół. Arven będzie w tej po prawej albo nie. Podchodzę do niej z absurdalną ostrożnością, jakby kochanek za chwilę miał z niej wyskoczyć i uciec. – Arven, kochanie... – pcham, jednocześnie mamrocząc z zamkniętymi oczami.

     Otwieram jedno oko. Trumna jest pusta.

     Zalewająca mnie furia jest nie do powstrzymania. Wybiegam na zewnątrz planując obdarcie tej małej gówniary ze skóry i powieszenie jej w salonie, lecz zanim się do niej zbliżę pada przed mną zgięta w pół, na kolanach. Jęczy z bólu, przyciskając dłonie do noży wbitych aż po rękojeści po obu bokach.

– Wiesz, komu jestem lojalny. Daj mu to, czego pragnie i nie będę cię więcej krzywdzić – powiedział Merkan, patrząc na nią z góry z dziwną miną. To byłoby nawet ciekawe, gdybym nie był wściekły.

– Sam za chwilę ją na coś nadzieję, jeżeli nie powie teraz, gdzie jest mój Małżonek krwi.

– Tata jest... niczyj.

     Boże. Żałuję, że nie mogę jej rozczłonkować i porozrzucać po całym kontynencie, ale Arven skopałby mi dupę, gdybym za bardzo ją uszkodził. Ta mała idiotka jest dla niego istotniejsza niż cokolwiek innego na tym świecie. Zaciskam mocno zęby w próbie opanowania nerwów. Zostawiłem sobie tę groźbę na ostateczność i ten moment właśnie nastąpił.

– Pytam ostatni raz albo dowiesz się, jakie to uczucie przypiekać się w pierwszych promieniach słońca nabita na pal. Jeżeli faktycznie tu jest, bez ciebie też mogę go znaleźć.

     Nie mógłbym tak po prostu wystawić ją na światło dnia. Wampiry palą się inaczej od wszystkiego, co istnieje. Byłaby z niej wielka i niegasnąca pochodnia widoczna w satelitach. Za dużo pierdolonego zachodu, ale spełnienie groźby kusiło. Arven mógłby go ukrzyżować za samą myśl.

     Alma oczywiście o tym nie wiedziała. Głupia dziewczyna.

– Tata nie chciał! Nienawidzi cię!

– Czy Arven chciał żebyś zabrała wiedzę o jego spoczynku do grobu? – myślę na głos, uśmiechając się szeroko na niefortunny dobór słów, przechadzam się tam i z powrotem. Czekam aż pęknie. – Nudzisz mnie. Z przyjemnością ci to załatwię.

– Piąta krypta od przekroczenia starej części – szepcze pospiesznie, a po jej twarzy spływają łzy.

     Ucinam dalsze wskazówki, podchodząc szybko i wbijając srebrne ostrze w jej gardło. Wybałusza oczy zaszokowana, jak dziecko, które powiedziało rodzicowi prawdę, a ten mu nie uwierzył. Nie wiem, czego oczekiwała.

     Krztusi się krwią.

– Czekają cię o wiele gorsze rzeczy.

niedziela, 8 marca 2020

Atmosfera – 2

     W weekendy Jabłko Magdaleny przechodziło oblężenie.

     Do lokalu ciężko było nie trafić, jeśli człowiek był głodny i akurat znajdował się blisko centrum. Neon, który dumnie obwieszczał, co można znaleźć w Jabłku był widoczny chyba z kilometra. Na początku miejscowi zajrzeli z ciekawości, z nadzieją na zmieszanie dziwactwa ciotki z błotem, lecz szybko przekonali się, że "to dziwne/śmieszne coś bez mięsa i nabiału jest nie tylko jadalne", kuchnia ciotka była fenomenalna i każdy jeden z tych sceptycznych dupków dałby się teraz pokroić za dokładkę swojego ulubionego dania w wersji Magdaleny (chociaż buraków nie brakowało).

     Z turystami było prościej, a sprawę zdecydowanie ułatwiło umieszczenie ich lokalizacji z porządnym opisem w google maps, na co Dawid naciskał od długiego czasu. Raz nawet właścicielka znalazła się w jakimś magazynie dla początkujących i innowacyjnych restauratorów oraz lokalnej gazecie.

   Zgodnie z umową pracował cały dzień bez zająknięcia, za darmo. Drugi rok z rzędu, co oznaczało, że ciotka prawdopodobnie wykorzystuje wstydliwą determinację Dawida do granic możliwości.

    Bałem się, iż bez wsparcia rodziny niczego nie uda mi się osiągnąć, dlatego zawarłem wyjątkowo niekorzystną umowę ze swoim ojcem i Magdaleną. Nie, żebym w tym pierwszym przypadku miał wielkie pole do działania... Pewnie dziękowała wszystkim wegańskim bożkom czy cokolwiek tam czciła na boku, za upartość szwagra i uprzykrzanie mi życia przez jego wygórowane ambicje oraz groźby wydziedziczeniem. Nastoletnie życie ssie.

    Jakiś czas temu nastąpiła kolejna zmiana w wykonywanych przeze mnie funkcji. Kelnerowanie od dziesiątej rano do wpół do pierwszej zakończyła dwugodzinna przerwa na obiad. O trzeciej pomagałem Monice, baristce wydawać kawy i bubble tea, a za dwadzieścia szósta byłem zmuszony warować przy kasie.

    Od stania bardziej niż od lawirowania między stolikami bolały mnie nogi, a ramiona i szyję miałem cholernie spięte ze sztywności i wytworności prostych pleców. Przynajmniej nie groził mi krzywy kręgosłup. Wszyscy w rodzinie byli tym uszczęśliwieni, poza mną i dla jasności - mówię o pomaganiu w Jabłku.

    Robiłem to z konieczności żeby wygrzebać się z tony gówna, w którym zagrzebał mnie ojciec począwszy od najdrobniejszych wyborów związanych ze szkołą, aż po życie zawodowe. Może nawet prywatne. Kto wie, czy nie wyda mnie za anestezjologa czy innego lekarza jakiejkolwiek płci, tak długo jak będzie to oznaczało kolejnego medo-świra w rodzinie.

    Dzisiaj Magdalena pozwoliła mi wyjść wcześniej żebym pouczył się na nadchodzący test z chemii. Rząd szmat zapisanych wściekle czerwonym długopisem z tego przedmiotu wyglądałby ładnie, gdyby tylko dotyczył kogoś innego, a nie przedstawiał opinii nauczycielki na temat absorbowanej przeze mnie wiedzy.

    Wzdrygałem się na samą myśl o wtorku. Dotąd korepetycje przynosiły mierne skutki. Nawet dobrze mi szło rozwiązywanie reakcji przy korepetytorze, ale w szkole trybiki w moim mózgu przeskakiwały do strefy zimnego potu i lęku, bo zadania wyglądały jak coś sprowadzonego z kosmosu.

    Już wiedziałem, co będę porabiał po powrocie do domu. Sobotni wieczór nabierze obrzydliwie zniechęcającej aury: zero oglądania seriali, tępego scrollowania na facebooku lub inście, wkurzania Dominika przez wideorozmowę, żadnego nowego rozdziału komiksu. Chemia, chemia i jeszcze raz chemia. Bałby się odejść od biurka żeby się lenić, matka na pewno będzie go sprawdzać. Magdalena zawsze dawała siostrze cynk, że jej syn wychodzi przed ustaloną porą.

    W przypływie frustracji przypomni sobie każdy moment, gdy mógł pokazać środkowy palec tym wybrednym, nadąsanym fiutom i odreagować chociaż trochę. Zmarnowany z powodu zapasu cierpliwości, jaki musiał w sobie wyhodować od samych początków w lokalu.

    Z drugiej strony godziny w kawiarni były świetną okazją do swobodnej obserwacji wszelkiej maści dziwaków, a to do powstawania w mojej głowie opowieści z potencjałem. Żałowałem, że nie miałem czasu spisywać tych pomysłów. Gdy coś raz wpadło mi do głowy, ciężko było powstrzymać się od stawiania monumentalnych budowli ze słów.

    Co chwila zerkałem na zegarek, odliczając minuty do wyjścia. Stała klientka, Penelopa próbowała wciągnąć mnie w rozmowę pod pretekstem niezdecydowania w kwestii wyboru deseru, jednak byłem zbyt zmęczony, by odpowiadać pełnymi zdaniami czy dawać swoje aktorskie popisy udając zainteresowanie historią o tym, jakie wiodła życie jako hrabina na Mazurach.

    I równie szybko, jak straciła mną zainteresowanie przy gablocie ze słodkimi wypiekami ciotki przystanęła następna ofiara Penelopy. Uchwyciła go sękatymi palcami za rękę, sprawiając niewinne wrażenie, iż potrzebuje podtrzymania.

    Chłopak był chyba w tym samym wieku, co ja i uśmiechał się w sposób, który zwykle potrafiłem sobie tylko wyobrazić - po części tajemniczo i trochę rozbrajająco, jakby znał czyjąś słodką tajemnicę, a przy tym zupełnie niewymuszony podczas słuchania paplaniny staruszki. Przeskakiwał zielonymi oczami na przemian na Penelopę i, zdaje się na chałwę migdałową, a przy tym drugim rozpalało się w nich coś pożądliwego. Widziałem to po sposobie, w jaki koncentrował swoją uwagę i oblizywał wargi.

     Gdyby nie te detale, z daleka nadałbym mu etykietę typowego szczypiora, na którego dręczenie pokusiłoby się sporo osób - wysoki, chudy, pewnie słabowity, niepoprawny mól książkowy albo gamer, ale, cholera, teraz nie mogłem oderwać wzroku od tych ciemnych i lekko kręcących się na czole włosów oraz zaczerwienionego z zimna nosa.
     No proszę, odezwała się moja gejowska część.

– Dawid? Możesz już iść.

Obok mnie wyrosła Jagoda ze swoim dobrotliwym uśmiechem. O Boże.

– Jeszcze pięć minut – mruknąłem.

    Czułem jej zdziwienie bez patrzenia na nią. W duchu zacząłem się modlić aby Penelopa dała chłopakowi już spokój. Nie widziałem go tutaj wcześniej, chociaż istniała szansa, iż przychodził do kawiarni w tygodniu. W każdym razie - nie wróżyłem nam ponownego spotkania, dlatego chciałem zaspokoić ciekawość i usłyszeć brzmienie głosu posiadacza wszystkowiedzącego uśmieszku.

     Jasne, teraz sam brzmię jak sentymentalny idiota. Niech będzie.

– Wiesz, że możesz do nich podejść? – szepnęła konspiracyjnie wciąż stojąca przy mnie Jagoda. Była jakieś piętnaście lat starsza, ale ubierała tak, jakby uważała nas za rówieśników. Różowy cienki sweterek, dżinsy z dziurami, masa pobrzękujących bransoletek na nadgarstkach, długie kółka w uszach, mocno podkreślone oczy i stado kolczyków na ładnej twarzy. Żywa abstrakcja.

– Nie mogę.

     Zachichotała, klepnęła mnie w ramię i rzuciła, że w takim razie idzie jeszcze na dymka.

     Podbijanie do dziewczyn to jedno i nie jest tak skomplikowane, jak próba obczajania drugiego faceta. Za to można dostać w zęby, a o swoje bardzo się troszczyłem.
     Zmrużyłem oczy, obracając w głowie możliwe scenariusze. To nie tak, że zamierzam zapytać prosto z mostu: wolisz chłopców czy dziewczyny? Albo: masz ochotę zaczekać aż skończę pracę?

     Nie byłem nieśmiały, ale od jakiegoś czasu czułem się niezręcznie za każdym razem, kiedy podobała mi się osoba tej samej płci. Jakbym w istocie robił coś diabolicznego stwierdzeniem, że ktoś jest atrakcyjny. Nie zrozumcie mnie źle, nikt nie miał nic przeciwko mojemu biseksualizmowi. Po prostu zbyt wiele naczytałem się artykułów o ostatnich wypowiedziach top biskupów o tęczowej zarazie, homolobby i potępieniu (razem z wtórującym im starym ludziom, którzy ni cholera nie mieli nawet pojęcia, co oznacza pojęcie heteroseksualizmu) a jakby tego było mało telewizja zaczęła przeistaczać się przez pisowskich polityków w arenę walk z wymyślonym wrogiem. Rzygać się od tego wszystkiego chciało.

     Wywróciłem oczami i przemieściłem się w lewo, w stronę szklanej lady z brownie, kruchą tartą z solonym karmelem, ciastem marchewkowym, sernikiem matcha, donutami i chałwą.

     Jagoda miała rację.