W
apteczce odnalazł rozpuszczalną aspirynę i położył na prostokątną srebrną tacę trzy
saszetki. W kuchni wyposażył się jeszcze w dzbanek z czystą wodą, szklankę i
kilka plastrów cytryny, po czym ruszył w drogę powrotną, ściskając tacę
oburącz.
Nie
zamknął za sobą drzwi, więc wszedł bez problemu. Położył wszystko na stoliku
nocnym przy łóżku tak aby nie wadziły, ale mógł w razie potrzeby sięgnąć.
W
łazience było cicho. Domyślał się, że Arver skończył ostatnią serię i nie ma
siły na nic więcej albo… Udławił się. Wiedziony zarówno obowiązkiem, jak i
ciekawością poszedł sprawdzić.
Skulony
opierał się o zamkniętą kabinę prysznicową, po unoszącym się ciele wnioskował,
iż oddychał całkiem miarowo. Czyli żył i nic mu nie było. Wystarczy, że
zaprowadzi go do łóżka, poda leki i wyjdzie. Koniec.
– Skończyłeś, tak? – powiedział, nachylając się nad
nim. – W takim razie wstajemy, musisz wziąć lekarstwo. Położyć się spać.
Chwycił
za dłoń blondyna i z trudem pociągnął w górę. Niespecjalnie chciał
współpracować, maksymalnie utrudniając sprawę.
– Mam cię tam podciągnąć za nogi, waląc twoją głową
o kafelki? Ciężki jesteś, rusz się. – poklepał go lekko po plecach. Objął go w
pasie, przyjmując i walcząc z całym zwalonym na niego ciężarem.
– Wszystko… Tak wiruje – bąknął odkrywczo, a Ilia
zaśmiał się niewesoło.
– Boli? – wymruczał z udawanym współczuciem, w
myślach pragnąc kogoś zamordować. Zaczynały go boleć ręce, a Malcolm coraz
bardziej zsuwał się w dół. Ostatkiem sił
trzymał go jeszcze pod pachami, usiłując zatrzymać ciało w pionie i nie
pozwolić zetknąć się z twardymi łazienkowymi kafelkami. Już prawie złorzeczył
pod nosem. Mógłby mieć chociaż na tyle godności aby nie pokazywać się Ili w tak
żałosnej kondycji.
Trzymał wagę
dziesięciu worków kartofli, których nigdy nawet nie przerzucał. Nie radził
sobie.
– Taaa.
– Wiesz, że może boleć bardziej? Na przykład, jeśli
cię teraz przypadkiem upuszczę i rozbijesz sobie głowę o te swoje porcelany?
– Nie odważyłbyś się…
– Od początku nie mamy zbyt dobrych relacji. Nie
bądź pewny niczego w mojej obecności, skarbeńku – zrobił krótką pauzę i zbliżył
usta do ucha Malcolma – Już raz cię dzisiaj upuściłem, pamiętasz? – szepnął
oschle – Poleciałeś jak długi, a czułeś się lepiej niż teraz.
– Demon – odparł i wzdrygnął się.
– Diabeł wcielony.
– Sekretareczko…
– Arver, na litość Boską – skończ i rusz to swoje
tłuste dupsko – syknął zniecierpliwiony – Wygląda na to, że już ci lepiej. Może po prostu cię tu zostawię i pójdę spać?
Ili udało
się go zmotywować na tyle by powłóczył nogami, wspierając się na nim wygodniej.
Półtorej minuty później położył Malcolma do łóżka, z wrogością pozbywając się
przepoconych ubrań. Nie chciał oglądać diabła w samej bieliźnie, ale nie zawsze
miał wybór.
– Może pierwsze tak randka? – Malcolm zażartował, z
wyczerpaniem przyglądając się wszystkim zabiegom, jakie chłopak wykonywał. Czuł
się odrobinę lepiej, aczkolwiek nie opuszczało go uczucie nieświeżości. Najchętniej
wskoczyłby pod prysznic.
– Po moim trupie. – Najpierw przetarł blondynowi
twarz wilgotnym ręcznikiem, powstrzymując się żeby go nim nie zadusić i osuszył
drugim. Obmył z potu szerokie, apetycznie wyrzeźbione ramiona, nie pomijając
żadnego zagłębienia mięśni i twardą klatkę piersiową. Zaciskał przy tym mocno
zęby.
Musiałby
być ślepy nie zauważając takiego ciała. Skończył prowizoryczne mycie w
momencie, kiedy opuszkami palców zetknął się z gumką wąskich, ciemnoczerwonych bokserek.
Malcolm miał śmieszne upodobanie do czerwieni, a Ilia jej nienawidził.
Unikał
wzrokiem wyraźnego wybrzuszenia pod bielizną, usilnie pragnąc przypomnieć sobie
obowiązki na następne kilka dni. Czuł, że ochrypł. Że czerwień coraz mocniej
kłuje go w oczy.
Miał pod
sobą ciało warte grzechu, ot. Przyznał to w końcu. To tylko ładne opakowanie
gnijącego w środku Malcolma Arvera. Choć patrzenie nie jest przestępstwem i coś
się Ili należało w zamian za dotychczasowe straty moralne, tak?
– Mogę cię o coś spytać? – odezwał się starszy.
– Mmm? – odburknął, osuszając dokładnie wilgotną skórę.
Widział wykwitającą gęsią skórkę, musiał czuć chłód.
– Wolisz kobiety czy mężczyzn?
Nie
spodziewał się takiego pytania, choć nie wyglądał też na przesadnie
zdziwionego, zważywszy na jego dotychczasowe zachowanie. Chrząknął dla
oczyszczenia gardła.
– Oba. Ciebie nie spytam, domyśliłem się odpowiedzi
po widoku obmacanej połowy służby – zadrwił – Parszywe.
– Wiesz, że niektórzy sami do mnie przychodzą?
Zdusił w
gardle mroczny warkot. Cholerny zboczeniec. Akurat uwierzy, że chętnie
rozkładają nogi przed takim żałosnym idiotą.
– Naprawdę? Kto na przykład? – spytał z wymuszoną
obojętnością, gotowało się w nim.
– Męska część służby. Kobiety odprawiam.
– Łaskawiec – wymamrotał pod nosem. Przecież nie
jest ślepy, wyraźnie widział, że kiedy chodziło o obmacywanie płeć nie grała
wielkiej roli.
– Jeden z nich… Bardzo cię wychwalał. Musiałeś wpaść
mu w oko – powiedział ostrzejszym tonem.
– Słucham? – Chyba się przesłyszał. Na pewno
zmyślał, bo co innego mogło mu pozostać z tak chujową osobowością? Bo niby
czemu o nim wspomniał, jak nie dla kolejnej próby zdenerwowania go?
– Nie martw się, nie tknie cię już – zapewnił,
muskając dłonią zmierzwione, ciemne włosy opadające na ucho chłopaka. –
Zadbałem żeby wiedział, do kogo naprawdę należysz.
Ilia zmarszczył
nos jakby poczuł coś paskudnego. Przez sekundę wyglądał jak węszący chomik,
wydał z siebie ciche parsknięcie. Starał się ignorować sunącą po boku twarzy
dłoń.
– Złożę to na skarp nietrzeźwości i wynikającego z
tego złego samopoczucia, i wybaczę ci wypowiadanie tak kretyńskich tekstów.
Ostatni raz, Malcolm – ostrzegł – Przestań traktować mnie jak jedną ze swoich
zabawek.
Przekręcił
głowę na bok, świdrując go uważnie ciemnymi oczami okolonymi gęsto rzęsami. Na
pobladłej twarzy wykwitł kolejny w tym dniu szczery uśmiech.
– W porządku, panie sekretarzu – zamruczał,
ocierając się kciukiem o jego kość policzkową i schodząc na odsłoniętą szyję. Czy
to sprawka krążącego w żyłach alkoholu, ale miał ochotę wpić się w te
rozszczekane, delikatne usta. Zostawić ślady zębów na delikatnej szyi. Wychodzące
z nich z żelazną stanowczością imię wywoływało prąd przyjemnych dreszczy przepływających
Malcolmowi wzdłuż kręgosłupa. Zapragnął go naznaczyć. Zawłaszczyć…
Ciemnowłosy
w końcu zaczynał się kruszyć. Czekał na ten moment od chwili, gdy zobaczył go
po raz pierwszy, a nim zawładnęły fantazje.
Zsunął
dłoń na własną pierś, przymykając oczy. Przez całe swoje trzydziestojednoletnie
życie dopiero teraz zapragnął mieć własną omegę – Ilię. Głupi alfa mylący betę
z omegą.
– Nie zasypiaj jeszcze – wyburczał ze zmieszaniem.
Liczył, że jak zwykle nie przepuści okazji żeby się z nim podrażnić. Ustępowanie
nie było w jego stylu – Leki – przypomniał.
Zamruczał
coś nieskładnie pod nosem, zmuszając się do podniesienia aby pociągnąć łyk ze
szklanki.
– Do dna – pouczył.
Napój był
gorzki i po przełknięciu zostawiał wstrętny posmak, rozbudził się niechętnie.
Dopił ostatnie krople, po czym opadł na plecy z grymasem wykrzywiającym idealne
usta.
– Grzeczny chłopiec. – Sekretarz uśmiechał się,
jednak z oczu biło po wątpienie. Malcolm nijak nie zaliczał się do grzecznych.
Słabych,
łatwowiernych ludzi mogących przynieść mu nieokreślone korzyści zjadał
codziennie na śniadanie. I nigdy ani przez chwilę nie czuł z tego powodu
wyrzutów sumienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz