środa, 31 października 2018

[omegaverse] You're mine – 2

     Siedział sztywno na krześle w drogiej, ekstrawaganckiej restauracji nieco z boku okrągłego, nakrytego karmazynowym obrusem stołu. Od półtorej godziny przysłuchiwał się dyskusji na temat firmy, którą jego pan w tajemnicy planował wkrótce przejąć.
     Zapisywał posłusznie co ważniejsze kwestie. Niektóre informacji oznaczał pojedynczymi hasłami, świadomy że będzie w stanie wyrecytować je potem z głowy, zaś bardziej zawiłe rozwijał oszczędnymi wtrąceniami.
     Kiedy przyszła pora posiłku i podano dwa talerze drogiego, bogatego w smak i zapach dania, zaszurał celowo krzesłem niemal w ostatnim momencie. Przejął od kelnera już drugą butelkę wina, napełniając z uprzejmym uśmiechem wpierw kieliszek współudziałowca.
     Gdyby miał być jego prostytutką, zabiłby się. Facet był dobrze po pięćdziesiątce, krępy, z gęstym wąsem pod nosem, trzema włosami na krzyż na głowie i w rozepchanym garniturze. Twarz zarumieniła mu się już jakiś czas temu, oczy zaszkliły i coraz żywiej debatował o wszystkim.
     To już nie potrwa długo. Świetnie, bo zaczynał konać z głodu. Głośne burknięcie niejako zamaskował szuraniem, ale przecież nie może ciągle tak robić! 
– Myślę o zaangażowaniu w to jeszcze kilku zaufanych osób. Bez wątpienia wsparłoby to morale firmy i umocniło pozycję…
     Ilia dolał kilka kieliszków więcej. W butelce zaczynało brakować trunku. Rzucił ostrzegawcze spojrzenie blondynowi, korzystając z okazji, że drugi rozmówca zajął się kontemplowaniem sytuacji z przed wejścia.
     Niemal z końca salki, gdzie siedzieli dało się słyszeć wykłócającą się z recepcjonistką kobietę w białym futrze. Wymachiwała rękami niczym dzikuska, jakby pragnąc rozszarpać biedaczkę na strzępy.
– Co? – spytał pół głosem, nachylając się do młodszego.
– Zaczyna brakować. – Potrząsnął delikatnie butelką.
– W porządku. Skończ ją.
     Pół godziny później z niesmakiem obserwował, jak Arver bez większego trudu nakłania rozmówcę do niekorzystnej decyzji. Zamroczony umysł stracił wszelką racjonalność, złożył podpis na podetkniętym mu w ręce dokumencie bez czytania, bazując wyłącznie na wymijającym objaśnieniu.
     Kopię wrzucił w odmęty czarnej teczki przyniesionej ze sobą, uśmiechając się wesoło i gorliwie ściskając im obu na pożegnanie dłoń. Wierzył, że dzieli się pałeczką udziałowca z godną zaufania osobą. Gdyby nie znał prawdziwej natury Arvera, też mógłby się na ten cały teatrzyk nabrać.
     Wyszli akurat na siepiący z nieba deszcz. Czekając na samochód, stanęli przed zadaszeniem restauracji. Oparli się o czerwoną cegłę budynku.
– Nauczyłeś się czegoś? – wymruczał leniwym tonem. Ilia z zaskoczeniem stwierdził, że i Arverowi musiał się udzielić wypity alkohol, choć było go znacznie mniej niż ten dolewany wąsiastemu. Delikatne rumieńce wykwitły na gładko ogolonych policzkach.
– Powiedzmy.
     Nie był do końca przekonany, czy chciał przyswajać tego typu śliskie metody.
– Myślisz, że świat jest okrutny, bo kręci się wokół pieniądza? – zrobił krótką pauzę – Masz rację, jest.
– Chyba trochę się pan upił tym winem…
– Wepchnąłeś w niego prawie dwie butelki. Cud, że się trzymał prosto – przeczesał zaczesane do tyłu włosy. – A nie powiem, ile z tego ja jeszcze musiałem wyżłopać  – skrzywił się z obrzydzeniem.
– Nie lubi pan czerwonego wina? – spytał, maskując zdumienie. Blondyn ani razu nie pokazał po sobie obecnego rozsierdzenia. Był zbyt doskonałym aktorem, aby odsłonić jedną ze swoich słabości.
– Nie samego wina. Nie znoszę wszystkiego, co ma procenty. Ale coś taki ciekawy, sekretareczko ty moja?
     Chłopak westchnął, kręcąc głową z rezygnacją. Kiedy już myślał, że znajdzie się choć jeden element, dzięki któremu mógłby się do niego przekonać… On wracał do bycia dupkiem i czar pryskał.
– Nieważne, samochód już czeka.
     Z wahaniem chwycił mężczyznę za rękę, a kiedy ten nie zaprotestował, pociągnął go do środka i zapiął im obu pasy. Z ulgą rozparł się wygodnie na siedzeniu. Po kilku minutach zaburczało mu głośno w brzuchu i jego żołądek po raz kolejny skręcił się boleśnie z głodu.
– Polecę podać sytą kolację, ale zanim to nastąpi pomożesz mi się położyć. Niech cię cholera, że tak często dolewałeś – zachichotał ze zmęczeniem w głosie. – Nie wyrabiał z wypijaniem, lecz skoro ja potrafiłem, nie mógł być gorszy…
– Wypełniłem rozkaz swojego pana, tylko to się liczy.
– Tsk, zabaawnyśś – wybełkotał. Odchylił głowę na oparcie i zamilkł na resztę drogi.
     Jakiś czas później próbował dostać się do sypialni Arvera na pierwszym piętrze. Kilka osób ze służby oferowało zbawienną pomoc, lecz blondyn odganiał ich z miną sugerującą, że jeśli zaraz nie zajmą się własnymi sprawami to wylecą z roboty.
     Chciałby być na ich miejscu. Wtedy nie martwiłby się, czy siostrzyczka będzie się na niego gniewać z powodu odejścia. Jeśli zostałby zwolniony, nie byłoby mowy o żadnym poczuciu winy.
     Ale nie, Arver się na niego uwziął. Nie dość, że był ciężki i odmawiał pomocy, Ilia musiał jeszcze zająć się wszystkimi innymi sprawami związanym z ułożeniem go do snu! Super, z sekretarki awansował do niani.
     Dotarli i z przyjemnością spuścił przysypiającego na nim diabła w pobliże łóżka. No właśnie, wiedział, iż nie ma szans znaleźć się bezpośrednio na nim. Tak jak zakładał łupnął o podłogę, rozszerzając oczy w zaskoczeniu.
– Ups. A mówiłem żeby pan poczekał i się nie wyrywał – powiedział niewinnie, próbując powstrzymać drgające kąciki ust.
– Malcolm… – burknął, posyłając młodszemu karcące spojrzenie. Doskonale wiedział, że zrobił to specjalnie, ale czy sam dziś nie przekroczył kilkakrotnie granicy? Dokuczanie chłopakowi było w porządku tak długo, do póki nie mieszał w to postronnych. Wciąż pamiętał jego wyraz twarzy, kiedy wspomniał o pieprzeniu się z kimś na rozkaz.
     Nigdy nie pozwoliłby aby dotknął go ktoś poza nim.
     Chłopak zmarszczył brwi z niezrozumieniem.
– Zawołać jakiegoś Malcolma? – spytał z nadzieję, iż będzie mógł już wyjść. Czuł coraz mocniejsze skurcze w pustym żołądku.
– Nazywam się Malcolm Arver. W tym pokoju „Pan” i cała reszta uległych odzywek jest zakazana.
– To jakaś nowa zasada? – fuknął otwarcie, nawet nie ukrywając iż nie próbował zapamiętać imienia osoby, dla której pracuje. „Arver” i reszta wulgarnych epitetów w zupełności wystarczała.
– Sam na sam z ciętą sekretareczką… To zobowiązuje. – Uśmiechnął się zadziornie, wczołgując na srebrną, miękką narzutę na swoim wielkim łóżku. Takim zimnym i pustym.
– Też mam imię, blondasku.
     Malcolm wybuchnął słabym, aczkolwiek szczerym śmiechem, owijając się cały narzutą niczym burrito. Z trudem utrzymywał powieki w górze. Było mu zimno i niewygodnie, samotnie. Chciał usnąć jak najszybciej.
– Idź coś zjeść. Koniec pracy na dzisiaj.
     Uderzył się w głowę albo coś, lecz diabeł nagle zaczął wyglądać absurdalnie krucho... Jak dziecko.
– Przebierz się chociaż, zanim uśniesz – narzekał z głośnym westchnięciem. Wahał się, czy faktycznie już pójść czy może chociaż doprowadzić go jeszcze do porządku. Dotąd nie miałby nic przeciwko obserwować go takiego zarzyganego i bezradnego… Więc dlaczego teraz czuł wkradające się ziarnko wątpliwości? Eh, te młodzieńcze hormony.
– Nie chce mi się… – wyskamlał spod materiału. – Rozbierz mnie – poprosił miękko, co dotychczas nigdy nie miało miejsca.
     Ilia przełknął ślinę. A co, jeśli to była pułapka i zboczeniec coś planował?
– Za cholerę – odwarknął głośno, mając ochotę kopnąć go w tę wypiętą dupę. Wymaszerował z sypialni, czując, iż bezpieczniej dla niego jest się nie zbliżać. Takim alfom jak Malcolm Arver nie można ufać.
     Rozebrać go? Dobre. Pierwszy przystanek kuchnia albo zacznie lubować się w kanibalizmie. Chociaż jego nie tknąłby nawet kijem.
*
     Siedział do późna, segregując dokumenty i ostatnio zdobyte informacje. Nim zdecydował, że czas się położyć sprawdził jeszcze jutrzejszy grafik, pozmieniał w nim kilka rzeczy oraz odnotował przydatne dla siebie wskazówki. Po dwudziestu minutach z ciężkim westchnieniem zamknął terminarz.
     Praca sekretarza bywała męcząca, szczególnie gdy musiał znosić chamskie docinki szefa. Ale poza tym całkiem satysfakcjonująca. Rozumiał, dlaczego siostrzyczka zdecydował się go tutaj polecić.
    Gdzie indziej jego talenty by się marnowały. Arver może i był wredny, jednak nie próbował się nim wysługiwać czy zapychać czas nieistotnymi obowiązkami jak reszta bogatych alf. U niego zajmował się tym, co kochał. Obliczał, szacował, uzgadniał i grupował najistotniejsze informacje. Wspierał diabła na spotkaniach biznesowych i dbał… Cóż, dbał o komfort mężczyzny, kiedy znajdowali się poza domem i zasięgiem hordy służących. Ten obowiązek dostał gratis do swoich ukochanych liczb, co by nie miał za dużo rutyny.
     Już dawno zrzucił z siebie marynarkę i spodnie, zostając w samych slipkach oraz rozpiętej koszuli. Potem tylko odrzucił śnieżnobiały materiał gdzie popadnie i wsunął się pod przyjemnie chłodną kołdrę, zasypiając niemal od razu.
     Spało się mu tak dobrze… Do póki jakaś bezmyślna istota nie wpadła na pomysł obudzenia go głośnym waleniem w drzwi. Praktycznie nagi, z marsową miną i pół przymkniętymi oczami dowlókł się do drzwi, otwierając je na całą szerokość.
– Słucham?
     Młoda służąca owinięta szczelnie różowym szlafrokiem mimowolnie zlustrowała Ilię z góry do dołu, zatrzymując wielkie oczy na twardej i gładziutkiej klatce piersiowej. Małe, różowe sutki zaatakowały ze zdwojoną siłą, sztywniejąc z zimna. Jakby mówiły „cześć, jak miło cię znowu widzieć!”. Spurpurowiała na policzkach, wracając szybko spojrzeniem do twarzy chłopaka. Malowała się na niej irytacja i zniecierpliwienie.
– Przepraszam za obudzenie o tak późnej porze. Pan Arver źle się czuje, ale nie chce nikogo do siebie wpuścić. Powiedział, że tylko pan, panie Ilia, jesteś mile widziany... – wymówiła na jednym tchnie – Prosił o pana.
     Ciemnowłosy zrobił wielkie oczy, słysząc tę absurdalnie głupią nowinę, po czym skrzywił się mocno. Do kurwy, Arver chyba się mścił. I chyba sam trochę wykrakał, kiedy wspominał, że nie miałby nic przeciwko oglądać go w złym stanie…
     Poza tym mógł znieść wiele, ale odbieranie najważniejszego procesu zdrowotnego? Jak on niby ma potem funkcjonować i znosić jego pańskie żądania, jeśli będzie niewyspany?
     Przetarł dłonią twarz, czując że nie ma w tym momencie najmniejszego wyboru. W sumie, tak jakby go kiedykolwiek miał od kiedy tu pracuje.
– Jeśli twierdzi, że nie umiera to idźcie wszyscy spać. Zaraz tam przyjdę. Dzięki, Ariabelle – wymruczał ze słabym uśmiechem i zamknął drzwi, zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej.
     Pomaszerował do łazienki, zmuszając się do energiczniejszego chodu. Przemył twarz zimną wodą, wygrzebał z szafy zieloną, cienką bluzę z kapturem i spodnie od dresu, i naciągnął je na siebie pospiesznie. Zdecydował, iż nie ma sensu kłopotać się skarpetkami.
     Sprawdzi, o co chodzi Arverowi i wraca do spania. Nawet w dresie, bo nie miał siły już go z siebie ściągać z powrotem.
– Jezu, dlaczego nie mogę mieć chwili spokoju?
     Opuścił korytarz na parterze i wspiął się po schodach na górę w tempie żółwia bagiennego. Po chwili był już przy sypialni pana domu, witany ponurym wzrokiem ich głównej kucharki.
– Zostałam, bo nie wiem czy mam coś podać, a nie chciałam żebyś mnie potem znowu budził – mruknęła z czającym się w głosie ostrzeżeniem, gdyby tylko przyszło mu coś takiego na myśl.
– Spokojnie, może iść pani spać. Jak będzie coś chciał to sam mu zrobię.
     Kobieta zmierzyła go uważnie wzrokiem, najprawdopodobniej oceniając jego szanse kulinarne.
– Dobrze, ale umywam ręce, jeśli przypadkowo otrujesz Ar… Pana Arvera – posłała chłopakowi cierpki uśmiech i odeszła. Facet nie miał zbyt wielu fanów nawet we własnym domu.
     Wszedł do środka bez pukania. Światło było zaświecone, a pościel na absurdalnych rozmiarów łóżku zmierzwiona, jednak po mężczyźnie ani śladu. Zapukał do drzwi łazienki.
– Diable wcielony, gdzie jesteś? – wymruczał pod nosem. – Panie Arver, jest tam pan? – dodał głośno.
     Jedyną odpowiedzią był odgłos krztuszenia się. Ilia załomotał ponownie. Kiedy spytają, przynajmniej będzie mógł zeznać, że próbował pomóc.
– Wpuszczaj, skoro nie chciałeś tu nikogo innego z wyjątkiem mnie – powiedział ostrzej.
     Po dobrej minucie kliknęło w zamku. Chłopak zajrzał do środka.
– No, no. Zapamiętam, żeby trzymać od ciebie alkohol z daleka – zaśmiał się, mając ochotę na więcej złośliwych komentarzy. Malcolm klęczał przed sedesem zlany potem i rzygając w najlepsze. Szkoda, taki wykwintny posiłek warty jego półrocznej pensji poszedł w kanalizację.
     Najwyraźniej był na tyle świadomy aby w którymś momencie pozbyć się marynarki, kamizelki oraz butów, pozostając w przesiąkniętej potem koszuli. Czarnymi spodniami wycierał niebieskie, łazienkowe kafelki. Z przyjemnością sprawdzi, jak spisują się pokojówki.
– Wymiotuj do woli, jak się zadławisz udzielę pomocy w przeciągu pięciu minut – zażartował.
     Krzątał się po łazience przeglądając szafki za ręcznikami i ignorując Arvera wraz z salwą obrzydliwych odgłosów rozbrzmiewających w tle. W końcu znalazł jednego, małego puchacza i większy. Namoczył pod zimną wodą pierwszy, a drugi zarzucił sobie na ramię, kucając obok mężczyzny.
– Skończyłeś? – spytał opierającego się ramionami o deskę. Wyglądałby jak martwy, gdyby nie zdradzający mężczyznę płytki oddech i wyraźne drżenie ciała. Może powinien być delikatniejszy? W końcu nie ma nic miłego w wymiotowaniu… Tylko, że Malcolm nie zasłużył, żeby być dla niego miłym. – No, lepiej ci? – pomimo tego pogładził go delikatnie między łopatkami.
     Blondyn potrząsnął ledwo widocznie głową.
– To nieprzyjemne, wiem, ale wyrzuć z siebie wszystko. Nie powstrzymuj tego, bo będziesz się dłużej męczył – doradził – Skoczę po jakieś leki, poradzisz sobie?
     Jeszcze jedno słabe potrząśnięcie, jednak Ilia nic nie mógł z tym zrobić. Głupio pytał.
– W rzyganiu ci się nie przydam. Za sekundę wracam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz