środa, 31 października 2018

ONE-SHOT Kuroko no basket (Midorima/Takao) – Randka z kiblem i dzień pierwszych razów

     Kazunari nigdy jakoś specjalnie nie pilnował się w czasie imprez. Zwykle przebywał wśród zaufanego grona znajomych, więc dlaczego miałby się martwić, że wypije za dużo, a konsekwencją tego będzie jego potok narzekań lub, co zdarzało się częściej – pijańska euforia? Czy spotkanie z toaletą? Dla czarnowłosego jastrzębia drużyny koszykarskiej Shuutoku nie było to ani nic nowego ani tym bardziej zadziwiającego. 
     A jednak dzisiaj było inaczej. Nie do końca dlatego, że jak nigdy pokłócił się ze swoim najlepszym przyjacielem, Midorimą, który ową kłótnie sam sprowokował. Takao nigdy wcześniej nie widział, żeby jego przyjaciel tak bardzo się nakręcił i to jeszcze o jakąś głupotę!
     Zawsze dotykał tych „szczęśliwych przedmiotów” Shin-chana i drwił lekko z ich obecnego wyglądu, i znaczenia. Spotkał już wielką pandę w czasie posiłku, figurkę niedźwiedzia grizli, kwitnące kaktusy, przedmioty biurowe… I więcej niekończących się „szczęśliwych” przedmiotów przyjaciela. Jego żartobliwe komentarze na ich temat były wręcz nieodłączną tradycją każdego ranka, pouczający i karcący ton zielonowłosego także.
    Takao widział napiętą twarz przyjaciela, nie był jednak świadomy jego myśli, a już tym bardziej nie miał pojęcia jak bardzo Midorima był wtedy wściekły. Dlatego zrobił to, co robił codziennie od kiedy się znają - zażartował. Ot, jak to on. Wiecznie pozytywny i beztroski.
     Nie spodziewał się tylko, że Shin-chan spektakularnie wybuchnie. O, tak. Cała drużyna włącznie z trenerem, któremu z usta z wrażenia wypadł gwizdek, patrzyła na nich (a właściwie na zielonowłosego) w niemym szoku. Takao szybko się zreflektował i zamarł niczym te zwierzęta, które przewracają się na plecy w pozycji „zdechły”, gdy wyczują zagrożenie. Uważnie przyglądał się przyjacielowi wyrzucającemu z siebie ciężkie słowa niczym odbezpieczony granat.
     Przez to, że glon był od niego o jakieś 25 centymetrów wyższy, Kazunari z każdą chwilą czuł się coraz mniejszy i coraz bardziej wdeptywany w ziemię. Midorima nie szczędził mu ostrych słów, jadąc wpierw po jego beztroskiej, leniwej osobowości, a kończąc na tym, jak wielkim utrapieniem dla niego jest wołając za nim ciągle irytująco szczęśliwie „Shin-chan, Shin-chan”, czego nienawidził.
     Najwyraźniej był to dzień pierwszych razów – pierwszego wybuchu, pierwszego zdezorientowania i w końcu pierwszego, szczerego uczucia przykrości.
     Czarnowłosy zdawał sobie sprawę, że niekiedy igra z ogniem, ale wtedy naprawdę nie wiedział, czym zawinił, że zasłużył na tak bolesne słowa.
     W ostatecznym rozrachunku Kazunari także się uniósł i aby sytuacja nie pogorszyła się bardziej, wkroczył trener, skutecznie ukrócając dalszą, niestety publiczną, kłótnię. W ramach kary dostali kilkadziesiąt okrążeń wokół boiska i przez cały bieg, a potem również resztę czasu spędzonego w szkole, nie odezwali się do siebie słowem.
     Nastolatek z wymuszoną niechęcia obserwował napiętą twarz zielonowłosego, dopatrując się okazji by podejść, przeprosić i spytać, czy coś się stało. Jednak szybko zrozumiał po rzuconym mu raz złowrogim spojrzeniu, iż zdecydowanie nie jest już mile widzianym towarzystwem. I naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego!
     Wlał w siebie kolejny łyk kolorowego drinka, czując się jak skopany szczeniak. Minęły trzy dni od kiedy Shin-chan wydarł się na niego i nastały między nimi Ciche Dni. Chłopak traktował go jak powietrze, ilekolwiek Takao otwierał usta, chcąc rozpocząć rozmowę. Ostatecznie i on zaczął się dąsać, chociaż jego nastrój niebezpiecznie przypominał kogoś zranionego, czego szarooki żarliwie się wypierał, gdy był o to pytany. Był wyjątkowo przygaszony, jak… właściwie nigdy.
     Bo co miał niby powiedzieć? Że naprawdę jest mu przykro po wszystkim, co zielonowłosy rzucił mu tak nagle w twarz? Że pomimo tego, cholernie za nim tęskni i dziwnie pobolewa go serce za każdym razem, gdy na niego patrzy? Nie był babą!
     Nachmurzył się, marszcząc mocno brwi. Najgorsze w tym wszystkim jest to, pomyślał Takao, że przyszedł tutaj żeby pilnować tego osła! Ich wspólny znajomy, u którego odbywała się impreza, zapobiegawczo zadzwonił do czarnowłosego, zdradzając z wyraźnym niepokojem, że Glon całkiem już przestał się kontrolować i wlewa w siebie każdy trunek, jaki stanie na jego drodze, niekonieczne należący do niego…
     W głowie Takao zawyły tak głośne syreny ostrzegawcze, że o mało co nie wybuchła mu od nich głowa. Zanim się obejrzał był już na miejscu imprezy i próbował udawać, że jedynie się na nią spóźnił. Rozsiadł się wygodnie w miejscu, gdzie miał w miarę dobry widok na nieświadomego niczego zielonookiego i zdawkowo odpowiadał jakiemuś chłopakowi na zadane przez niego pytania o treści, o której natychmiast potem zapominał. Ponieważ patrzył z ukrytym niedowierzaniem, jak jego najlepszy przyjaciela zalewa się sam w trupa bez wyraźnego powodu. A przynajmniej on takowego powodu nie znał.
     Siedział tak już godzinę i odliczał, kiedy osoba wcale nieprzyzwyczajona do alkoholu i imprezowania w końcu padnie. Zaskakiwało go to, co widział. I chyba Bóg i aniołowie wysłuchali jego gorących modlitw, bo zielonowłosy w końcu z trudem podniósł się z kanapy, którą zajmował z kilkoma innymi osobami i chwiejnym krokiem ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
     Alleluja. Mruknął ponuro pod nosem, czego nie dało się dosłyszeć przez panujący dookoła gwar. Przeprosił głośno swojego obecnego „rozmówcę”, którego i tak właściwie przez cały czas niegrzecznie ignorował i ruszył w ślad za chłopakiem przez labirynt korytarzy dużego domu.
     Doprowadziło go to do małego pomieszczenia na tyłach rezydencji, co jak Takao wiedział, należało do sfery absolutnie zakazanej, bowiem należącej do rodziców jego znajomego. Stał pod niedomkniętymi drzwiami łazienki, wyraźnie słysząc początkowo zdławione kaszlnięcia, a następnie nieprzyjemny dźwięk wymiotowania.
     Skrzywił się. Miał nadzieję, że gdy zostaną przyłapani to nie on będzie musiał to potem sprzątać. Nie kłopotał się pukaniem, dobrze wiedząc co za pijaczyna ma randkę z kiblem.
     Wślizgnął się cicho do środka, zamykając za sobą drzwi na zamek. Widok, jaki miał przed oczami powinien rozbawić go do łez, ale on znowu poczuł jedynie nieprzyjemną gulę w gardle, jak wtedy gdy przyjaciel krzyczał na niego na boisku, a serce zakłuło go boleśnie.
     Salwa wymiocin trwała jeszcze dobre kilkanaście minut. Czarnowłosy stał oparty o drzwi i kontrolował sytuację w razie gdyby pobladły przyjaciel zadławił się rzygami czy zemdlał i uderzył o coś głową.
     Dopiero gdy wszystkie niesmaczne odgłosy wydawane przez Midorimę ucichły i dało się w końcu dosłyszeć muzykę z frontu domu, Takao pozwolił sobie na umordowane westchnięcie. Że też musiał niańczyć kogoś, kto był dla niego tak okropny! Coś stuknęło, co na powrót przyciągnęło jego uwagę. Czoło zielonowłosego opadło na ramę muszli, a drżące, obandażowane dłonie zaciskały się to rozluźniały na przemian na kolorowym, na szczęście nie wzbogaconym o nowy kolor, dywaniku starszego państwa.
     Postanowił się nad nim ulitować i zwilżył kupkę papieru zimną wodą, przestępując koło chłopaka. 
     Klepnął go delikatnie w ramię aby dobrowolnie się odchylił. Mętne spojrzenie błyskawicznie prześlizgnęło się po twarzy niższego chłopaka, gdy ocierał mu twarz papierem.
     Próbował zrobić to szybko i dokładnie, ale glon jak zwykle mu w tym nie pomagał. Niemal ścięło go z nóg, gdy w końcu się do niego odezwał.
 Nienawidzę cię. – Okropnie ochrypły głos nawet w połowie nie ranił go tak, jak słowa, które usłyszał. Zamarł, spuszczając wzrok na kafelki między swoimi kolanami i przygryzając dolną wargę nerwowo, gdy dotarł do niego sens tych słów. To dziwne, ale chciało mu się płakać.
     Był facetem i paradoksalnie, poczuł że ma ochotę zwinąć się w pozycję płodu w jakimś samotnym kącie i zaszlochać się na śmierć.
     Dłoń bezwiednie zsunęła mu się wzdłuż ciała. Powinien stąd wyjść i pieprzyć tego idiotę. I już nawet był bliski wstania, wymaszerowania na pięcie z tej nagle klaustrofobicznej łazienki, trzaskając za sobą spektakularnie drzwiami, do póki nie poczuł silnej dłoni na swoim udzie. Ten dotyk tak go zaskoczył, że niemal przegryzł wargę do krwi, podrywając głowę i spoglądając z niezrozumieniem na twarz Midorimy wykrzywionej w czymś na kształt… cierpienia?
     Patrzyli sobie w oczy, a ręka pozostała na miejscu jeszcze kilkanaście długich sekund.
– Kocham cię. Tak bardzo, że mam ochotę znienawidzić. Ciebie i siebie – wychrypiał, doprowadzając tymi słowami serce czarnowłosego do chwilowego stanięcia. Miał wrażenie, że coś utknęło mu w gardle nie pozwalając oddychać. Dłoń pogłaskała go po materiale dżinsów opinających udo. Nie rozumiał. Co on właśnie powiedział? I co z tą ręką…
     Ale chyba nie musiał dopytywać. Przez chwilę patrzył wielkimi oczami czując autentyczny szok, jak Midorima schyla się nad jego rozporkiem z tym dziwnym wyrazem twarzy.
– Czekaj, co ty… – drętwo próbował odsunąć od siebie nagle energiczne dłonie. – Powiedziałem czekaj! – warknął z wyraźnie słyszaną paniką w głosie. On zaraz oszaleje. Czy on chciał…? Jemu? Przełknął z trudem ślinę i wziął kilka uspokajających oddechów.
– Znienawidzisz mnie, więc daj mi chociaż tyle – wyszeptał bardziej w jego dżinsy i ukrytego pod nim członka, niż faktycznie do niego.
– Uspokój się – poprosił desperacko, wczepiając pięść w koszulkę na jego ramieniu i próbując podciągnąć w górę. Byle by tak nie wisiał nad tym!
– Co, obrzydza cię taki pedał jak ja? – zaśmiał się gorzko zielonooki, ale odsunął się od niego. Wręcz za daleko i chciało mu się wyć na plątaninę tego całego nieporozumienia.
– Do cholery, Shin-chan. Możemy normalnie porozmawiać…? – poprosił słabym głosem. Nie był pewny czy go to czasem nie przerasta, ale to Midorima Shintaro we własnej osobie, jego najlepszy przyjaciel! Któremu nagle odbiło. – Porozmawiaj ze mną.
– Nie ma o czym – odparł apatycznie, najwyraźniej przyjmując nową taktykę i wpatrując się w swoje nogi.
– Ty… Nienawidzisz… Nie, lubisz… mnie? – skończył płasko. Znowu zrobiło mu się duszno i nie rozumiał tempa swojego serca. Na dodatek czuł, że zaczyna się robić czerwony na twarzy, a to oznaczało przekroczenie pewnego, ściśle określonego limitu przeżyć na ten dzień. A najlepiej tydzień.
– Ta… Obrzydliwe, prawda? – wyszeptał.
– Nie. – odpowiedział szybko, o mało nie gryząc się boleśnie w język. Shin-chan go lubił. Tak lubił-lubił. – Dlatego… mnie unikałeś? – dopytał niepewnie.
– Dziwisz mi się? Każda jedna, cholerna noc, to sen w roli głównej z tobą i mną w nienormalnych okolicznościach – przyznał, a jego tylko trochę wcięło.
– Lubienie kogoś nie jest nienormalne – zaprzeczył. Shin-chan go lubił-lubił. Wow.
     Grdyka Midorimy poruszyła się, gdy przełykał ślinę. Czy tylko Takao się zdawało, czy miał szkliste oczy? Wbił w wymizerniałą twarz nagle skoncentrowane, szare oczy.
– Lubienie może nie, wyobrażanie sobie że pieprzysz się z własnym kumplem…  nie dokończył, kręcąc głową jakby próbował wyrzucić z głowy wszystkie myśli.
– Nic mi nie zrobiłeś przecież – odmruknął. Był zmieszany.
– Nie potrafię się już kontrolować – syknął. – CAŁY czas myślę o tobie i tylko tobie. Wariuję, gdy tylko cię widzę. Nieważne, czy jesteś spocony i śmierdzisz po treningu, czy ślinisz się śpiąc na lekcji, ja mam wrażenie że zaraz oszaleję z pożądania – wyrzucał z siebie słowa, przyjmując coraz bardziej skuloną, obronną pozycję.
     Serce Takao pękło w pół na ten widok. To przecież nie była wina Glona, prawda? Nikt nie decyduje o tym, w kim się zakocha, nawet jeżeli taką osobą dla niego był Takao. Zbliżył się do niego ostrożnie, niepewny i jednocześnie zdeterminowany. Rozsadzały go od środka sprzeczne uczucia, ale o jednym był przekonany.
     Nie zamierza tak po prostu zostawić tego zadufanego w sobie głupka! Objął go niezgrabnie jednym ramieniem. Nie czekał długo aż chłopak wczepi się w niego tak mocno, jakby niższy miał zaraz wyparować. A może Midorima tak właśnie zakładał?

*
     Kilka godzin później czarnowłosego obudziło dziwne przeczucie i niezidentyfikowany ciężar na brzuchu. Ziewnął, otwierając oczy i dochodząc do wniosku, że wciąż jest noc, a więc jeszcze kilka godzin może pospać… Tylko że coś za jego plecami zaszeleściło, a ciepły oddech połaskotał go po odsłoniętym karku. Czy tylko miał wrażenie, czy coś jeszcze bardziej go oplotło?
     Co jest…? W ułamku sekundy przypomniał sobie poprzedni wieczór i zamarł na chwilę, nim przekręcił się do połowy w stronę Midorimy. No fakt, spali razem.
     Takao po małym „przytulanku” zorientował się, że zielonowłosy tak po prostu usnął uwieszony na nim, a on zachodził w głowę, czemu zrobił się taki spokojny! Chcąc nie chcąc odholował ich do swojego domu, obawiając się kłopotów ze strony rodziców Shin-chana, gdyby zobaczyli syna tak zalanego w trupa, bo Glon autentycznie wyglądał jak ktoś, kto jest już jedną nogą w grobie.
     Ostatecznie nie miał serca zostawiać go na kanapie czy fotelu i skończyło na tym, że spali w tym samym łóżku. Na szczęście, wystarczająco dużym by pomieścić dwóch rosłych nastolatków. I może to był błąd, ale wtedy naprawdę nie przyszło mu to do głowy. Prawda?!
     Jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności na tyle, by zauważyć serię mrugnięć i sporą bladość.
 – Takao... – stęknął cicho Midorima, co zinterpretował jako wyraźny znak.
     O NIE.
– Shin-chan, nie mów że znowu będzie rzygał…  czarnowłosy jęknął z boleścią, zabierając się do wstania i przyniesienia w razie czego miednicy z łazienki, albo dotachania tego moczymordy do toalety i porzucenie go tam. A obiecał mu, że nie będzie rzygał w nocy!
     Nie mógł zrealizować żadnej z tych myśli, bowiem ku jego zaskoczeniu ciężar w tali, o którym na chwilę zapomniał, z siłą zepchnął go z powrotem na posłanie, a ciemna, smukła sylwetka przyjaciela zwisła nad nim w czymś, co dla Takao wyglądało nieco niepokojąco. Niewyraźnie widział błysk w zielonych oczach nad sobą. Czyli jednak nie wymioty, uff!
– C-co… Shin-chan – wydusił, nie mogąc zebrać się na nic innego. Czuł narastającą panikę i jednocześnie specyficzną ekscytację, gdy zniżył się jeszcze bardziej i jego oddech dotknął ust Takao.
     Przełknął głośno ślinę, mając trudność z powiedzeniem czegokolwiek. Patrzył tylko jak zahipnotyzowany, to na te ładne oczy, to na przyciągające wzrok usta.
– Lubię cię – szepnął Midorima, nim delikatnie musnął wargi czarnowłosego.
     Takao miał wrażenie jakby pokopał go prąd, tylko w tym pozytywnym sensie wprawiając w euforyczny galop jego serce i myśli. Coś ciepłego i przyjemnego osiadło mu bez jego zgody w brzuchu.
     Usta napierały nieśmiało na drugie, z każdą chwilą coraz żywiej, a jemu brakowało tchu, myśli całkiem zdominowało pragnienie zrobienia czegoś więcej, głębiej i przyjemniej. Nie był nawet pewny skąd mu się wzięły takie myśli.
     Jęknął z zawstydzającą lubością, gdy język Shin-chana przesunął się po jego dolnej wardze. Wciąż dyszał jakby przebiegł maraton, gdy chłopak odsunął się nieznacznie, patrząc na niego w milczeniu.
– Lubię cię – powtórzył niczym mantrę i wbił w niego oczekujące, błyszczące oczy, z których biła wcześniej nie istniejąca odwaga.
– Shin…chan? – twarz szarookiego zalał krwisty rumieniec. Kręciło mu się w głowie od tych wszystkich rewelacji. Nigdy nie spodziewał się, że usłyszy coś takiego ze strony osoby tej samej płci, a już na pewno nie od Midorimy…! I tyle razy w ciągu ledwie kilku godzin! Bo to zdecydowanie nie było to  „lubię” ani „kocham” po przyjacielsku. Zmusił się do przełknięcia zbierającej mu się w ustach śliny, gorączkowo poszukując w głowie dobrej odpowiedzi lub komentarza. Ale jedyne, co mu się nasuwało to „pocałuj mnie jeszcze raz, z tym swoim cholernym językiem!”
     Najwyraźniej wcale mu to wszystko nie szło i musiało coś po nim widać, bo znowu się nad nim nachylił i mruknął wprost w jego mokre usta po raz trzeci, że go lubi.
     Chyba najgorszy… a może najlepszy? W tym wszystkim był jednak fakt, że zaczynał reagować również tam na dole. I nie czuł, że to nieprzyjemne, ale to wciąż był Midorima, jego przyjaciel i… Właściwie co? Bo w tym momencie ani jednego ani drugiego za bardzo to nie interesowało.
     Ostrożnie, z wahaniem wplótł palce w zmierzwione od snu zielone włosy. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz