Nie miał pojęcia, co się stało. Do
ostatnich wyraźnych wspomnień należał podziemny parking i to, jak wyjechał z
niego z piskiem opon. Prowadził jak wariat. Ciągle odtwarzanemu w głowie
dźwiękowi towarzyszył gniew i dziwne, rozrywające uczucie w piersi. Potem...
Głowa pękała mu z bólu, a film się kończył. Przywalił w coś…?
Co ani trochę nie tłumaczyło, dlaczego
miał zawiązane oczy i był skrępowany niczym kurczak na różnie. Opaski zaciskowe
wrzynały mu się w skórę na wykręconych za plecami nadgarstkach. Podobnie było z
nogami, gdy uderzeniem zmuszono Colina by na nich usiadł. To było zaraz przed
tym, jak coś mu wstrzyknięto i jego głowa zaczęła opadać pokonana własnym
ciężarem. Umysł błądził setki kilometrów od ciała.
Wszystkie informacje ukradkiem zbierane
przez jego podświadomość plątały się w chaosie, większość zasłyszanych rozmów nie
miała sensu. Istniały najwyżej kilka sekund i odchodziły w niebyt razem z koncentracją
blondyna.
Był czyimś więźniem i to nie był żaden
prank kuzynów. Mieli go chronić, a nie przerażać na śmierć. Wewnątrz niego spustoszenie
siała rozpacz, tym większa im dłużej pozostawał w ciemności, zdając się na
pozostałe, nieco otępione zmysły. Bolało go ciało od uderzeń, gardło piekło od
krzyczenia i pragnienia i pierwszy raz w życiu żałował, że był rozpieszczonym
synkiem tatusia. Zawsze stawiał opór, gdy chodziło o propozycję nauki
samoobrony, przetrwania czy durnej poprawy kondycji.
Po to miał ochroniarzy. I gdzie oni
wszyscy teraz?
– Mówisz
„zmiana planów”? Wydaje ci się, że tylko ja i chłopcy jesteśmy w wielkim
gównie, bo ty siedzisz bezpiecznie na salonach i wydajesz rozkazy?
Colin spijał tę jednostronną rozmowę, jak
rozumiał „szefa”, ponieważ dyrygował innymi. Miał wrażenie, że czymkolwiek go
faszerowali, każda następna dawka była słabsza albo z nim jest coś nie tak. Raz
litościwie pozwolono mu skorzystać z toalety, chociaż musiano go podtrzymywać,
bo za bardzo się chwiał. Podsłuchiwał dalej.
– Głupia
suko, nie mówiłaś, że jest pod ochroną koreańskiej mafii! – krzyknął.
Słuchał z zaciekawieniem, do póki
mężczyzna gwałtownie nie urwał rozmowy.
–
Podajcie mu ten ogłupiający środek, widzę że się obudził. Ślepi jesteście?
Przenosimy go. Do szóstej chcę go mieć tam, gdzie ustaliliśmy.
– A forsa
od tej pizdy? – spytał inny ciężkim ochrypłym głosem, od którego włoski na
karku stawały mu dęba. Miał co do niego złe przeczucia.
– Jebać
tę głupią krowę. Weźmiemy więcej od tatuśka.
– Jak mam
gówniarza niańczyć to chcę kolejne piętnaście tysięcy.
– Dostaniesz
dwa razy tyle i w gratisie jego dupę do rżnięcia. Byle był żywy, gdy zażądają
nagrania.
Niedaleko niego rozbrzmiał śmiech i
chrzęst spod butów. Z daleka trzasnęły drzwi. Colinowi na zmianę robiło się
zimno, to gorąco. Nagle ucho owiał mu gorący, chrapliwy oddech.
– Jezu,
człowieku. Naprawdę chcesz go zgwałcić? – spytał zniesmaczony jeden z członków
„ekipy”. Dotąd naliczył ich czwórkę. Szefa, Zniesmaczonego, Zboka i Mruka. Nie
wiedział, czy liczyć „Głupią krowę”, która najwyraźniej ich wynajęła. Czuł
zawroty głowy od tej poplątanej sytuacji. – Porwanie i bicie to jedno, ale
gwałt… Odurz go chociaż.
– Przeżyje
bez znieczulenia, a ty wypierdalaj, jeżeli masz problem z patrzeniem, jak biorę
jego chętną dupę – roześmiał się głośno. – Cienias – rzucił za oddalającym się
mężczyzną. Po torsie Colina przejechały duże dłonie. Do nozdrzy dotarł fetor
potu zmieszanego z tanią wodą kolońską.
Zalała go fala obrzydzenia. Wygiął się do
przodu, chcąc uniknąć odstręczającego kontaktu z gnojem za swoimi plecami. Zadrżał.
Był pozbawiony jakiejkolwiek obrony, zdany na łaskę kogoś, kto zamierzał go
zgwałcić...
– Nie! –
powiedział gorączkowo piskliwym głosem. Coś twardego otarło się o lędźwie Colina,
zanim rzuciło nim do przodu na surową posadzkę. Bok twarzy zapulsował ostrym
bólem, do oczu napłynęły mu łzy. – Zostaw mnie... – Siłą obciągnął Colinowi spodnie razem z
bielizna pod tyłek i położył na nim z pożądliwym stęknięciem. Próbie wdarcia
się do środka towarzyszyło straszliwe pieczenie.
Wtem rozległ się huk.
– Co do
chuja? – Gwałciciel zsunął się z niego z ociąganiem. Colin z trudem przełykał szloch,
gardło miał ściśnięte jak w imadle.
– Zabiję
cię – wycedził powoli nowy głos. Morderczy, a zarazem jedwabisty… Znajomy. Pamiętał
go, ale nie potrafił wynaleźć w głowie odpowiedniej twarzy. Jakby z oddali
dobiegł do niego głośny stukot, dźwięk tłuczonego ciała i jęki bólu. Z każdą
sekundą słyszał coraz gorzej. – Zdechniesz, sukinsynie – warknął ten sam głos.
Strach i wstyd słabły w akompaniamencie
płynnych kroków zbliżających się w stronę Colina. Może przedawkowali to,
czymkolwiek go szprycowali i umierał? Prawie pogrążył się w ciemności, zanim do
jego uszu dotarł załamany szept.
– Wybacz mi.
kocham ta serie i dziekuje ze wrzucasz ja to wiele dla mnie znaczy moc czytac cosz czego nie pisalas juz od dawna
OdpowiedzUsuńDziękuję! Ja się cieszę, że w końcu wpadł tutaj jakiś komentarz :)
Usuńblog czytam od dawna ale nie bylo opcji komentowania tak ze dopiero teraz ale ciesze sie bo moge wyrazic swoja skromna opinie
Usuń