poniedziałek, 6 stycznia 2020

Amnezja – Prolog


     Nie miał pojęcia, co się stało. Do ostatnich wyraźnych wspomnień należał podziemny parking i to, jak wyjechał z niego z piskiem opon. Prowadził jak wariat. Ciągle odtwarzanemu w głowie dźwiękowi towarzyszył gniew i dziwne, rozrywające uczucie w piersi. Potem... Głowa pękała mu z bólu, a film się kończył. Przywalił w coś…?
     Co ani trochę nie tłumaczyło, dlaczego miał zawiązane oczy i był skrępowany niczym kurczak na różnie. Opaski zaciskowe wrzynały mu się w skórę na wykręconych za plecami nadgarstkach. Podobnie było z nogami, gdy uderzeniem zmuszono Colina by na nich usiadł. To było zaraz przed tym, jak coś mu wstrzyknięto i jego głowa zaczęła opadać pokonana własnym ciężarem. Umysł błądził setki kilometrów od ciała.
     Wszystkie informacje ukradkiem zbierane przez jego podświadomość plątały się w chaosie, większość zasłyszanych rozmów nie miała sensu. Istniały najwyżej kilka sekund i odchodziły w niebyt razem z koncentracją blondyna.
     Był czyimś więźniem i to nie był żaden prank kuzynów. Mieli go chronić, a nie przerażać na śmierć. Wewnątrz niego spustoszenie siała rozpacz, tym większa im dłużej pozostawał w ciemności, zdając się na pozostałe, nieco otępione zmysły. Bolało go ciało od uderzeń, gardło piekło od krzyczenia i pragnienia i pierwszy raz w życiu żałował, że był rozpieszczonym synkiem tatusia. Zawsze stawiał opór, gdy chodziło o propozycję nauki samoobrony, przetrwania czy durnej poprawy kondycji.
     Po to miał ochroniarzy. I gdzie oni wszyscy teraz?
– Mówisz „zmiana planów”? Wydaje ci się, że tylko ja i chłopcy jesteśmy w wielkim gównie, bo ty siedzisz bezpiecznie na salonach i wydajesz rozkazy?
     Colin spijał tę jednostronną rozmowę, jak rozumiał „szefa”, ponieważ dyrygował innymi. Miał wrażenie, że czymkolwiek go faszerowali, każda następna dawka była słabsza albo z nim jest coś nie tak. Raz litościwie pozwolono mu skorzystać z toalety, chociaż musiano go podtrzymywać, bo za bardzo się chwiał. Podsłuchiwał dalej.
– Głupia suko, nie mówiłaś, że jest pod ochroną koreańskiej mafii! – krzyknął.
     Słuchał z zaciekawieniem, do póki mężczyzna gwałtownie nie urwał rozmowy.
– Podajcie mu ten ogłupiający środek, widzę że się obudził. Ślepi jesteście? Przenosimy go. Do szóstej chcę go mieć tam, gdzie ustaliliśmy.
– A forsa od tej pizdy? – spytał inny ciężkim ochrypłym głosem, od którego włoski na karku stawały mu dęba. Miał co do niego złe przeczucia.
– Jebać tę głupią krowę. Weźmiemy więcej od tatuśka.
– Jak mam gówniarza niańczyć to chcę kolejne piętnaście tysięcy.
– Dostaniesz dwa razy tyle i w gratisie jego dupę do rżnięcia. Byle był żywy, gdy zażądają nagrania.
     Niedaleko niego rozbrzmiał śmiech i chrzęst spod butów. Z daleka trzasnęły drzwi. Colinowi na zmianę robiło się zimno, to gorąco. Nagle ucho owiał mu gorący, chrapliwy oddech.
– Jezu, człowieku. Naprawdę chcesz go zgwałcić? – spytał zniesmaczony jeden z członków „ekipy”. Dotąd naliczył ich czwórkę. Szefa, Zniesmaczonego, Zboka i Mruka. Nie wiedział, czy liczyć „Głupią krowę”, która najwyraźniej ich wynajęła. Czuł zawroty głowy od tej poplątanej sytuacji. – Porwanie i bicie to jedno, ale gwałt… Odurz go chociaż.
– Przeżyje bez znieczulenia, a ty wypierdalaj, jeżeli masz problem z patrzeniem, jak biorę jego chętną dupę – roześmiał się głośno. – Cienias – rzucił za oddalającym się mężczyzną. Po torsie Colina przejechały duże dłonie. Do nozdrzy dotarł fetor potu zmieszanego z tanią wodą kolońską.
     Zalała go fala obrzydzenia. Wygiął się do przodu, chcąc uniknąć odstręczającego kontaktu z gnojem za swoimi plecami. Zadrżał. Był pozbawiony jakiejkolwiek obrony, zdany na łaskę kogoś, kto zamierzał go zgwałcić...
– Nie! – powiedział gorączkowo piskliwym głosem. Coś twardego otarło się o lędźwie Colina, zanim rzuciło nim do przodu na surową posadzkę. Bok twarzy zapulsował ostrym bólem, do oczu napłynęły mu łzy. – Zostaw mnie...  – Siłą obciągnął Colinowi spodnie razem z bielizna pod tyłek i położył na nim z pożądliwym stęknięciem. Próbie wdarcia się do środka towarzyszyło straszliwe pieczenie.
     Wtem rozległ się huk.
– Co do chuja? – Gwałciciel zsunął się z niego z ociąganiem. Colin z trudem przełykał szloch, gardło miał ściśnięte jak w imadle.
– Zabiję cię – wycedził powoli nowy głos. Morderczy, a zarazem jedwabisty… Znajomy. Pamiętał go, ale nie potrafił wynaleźć w głowie odpowiedniej twarzy. Jakby z oddali dobiegł do niego głośny stukot, dźwięk tłuczonego ciała i jęki bólu. Z każdą sekundą słyszał coraz gorzej. – Zdechniesz, sukinsynie – warknął ten sam głos.
     Strach i wstyd słabły w akompaniamencie płynnych kroków zbliżających się w stronę Colina. Może przedawkowali to, czymkolwiek go szprycowali i umierał? Prawie pogrążył się w ciemności, zanim do jego uszu dotarł załamany szept.
– Wybacz mi.

3 komentarze:

  1. kocham ta serie i dziekuje ze wrzucasz ja to wiele dla mnie znaczy moc czytac cosz czego nie pisalas juz od dawna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Ja się cieszę, że w końcu wpadł tutaj jakiś komentarz :)

      Usuń
    2. blog czytam od dawna ale nie bylo opcji komentowania tak ze dopiero teraz ale ciesze sie bo moge wyrazic swoja skromna opinie

      Usuń