Obserwuję
z wystudiowanym spokojem Almę ściskającą ostrze czarownicy, które ma wbić w moje
zimne serce. Drży nieznacznie, ale nie dlatego, że w krypcie jest chłodno,
powietrze zwietrzało, a do ścian i podłogi przyległ kurz.
Mój
współlokator leży wygodnie w kamiennej trumnie w samym centrum pomieszczenia,
mnie wcisnęliśmy w zwykłą drewnianą skrzynię o długości metra osiemdziesiąt
oraz pół metra szerokości, w niewielką przestrzeń pomiędzy niego, a ścianę.
Nie było
czasu na kopiowanie scenerii po to by nadać jej kształt rodzinnego grobu. Poza
tym planowałem dla siebie i Almy własny grobowiec położony gdzieś na Wyspach
Owczych, skąd pochodziłem.
Boi się,
przepełnia ją tak wiele lęków, że nie na wszystkie potrafię odnaleźć remedium.
W tym momencie zlewają się w jedno uczucie przypadające na stratę. Nie mam w
planie szybkiego powrotu i wiem, jaką samotność odczuje. Żadne z nas nic na to
nie poradzi, tak długo jak Jaime gdzieś się tam na mnie czai.
– Minimalnie 200 lat, Almo – przypominam, pragnąc
aby w ten czas ktoś dobił mojego największego wroga na amen. Modlę się o to do
jednej ze swoich bogiń. Od wieków nie jestem człowiekiem ani czarownikiem,
jednak nie wyzbyłem się pewnych odruchów, a jednym z nich są rzadkie modlitwy
do bóstw opiekuńczych. Czuję się spokojniej ze swoją wampirzą naturą i
jednoczesną świadomością, iż nie utraciłem tego, co dla mnie fundamentalne. –
Pamiętaj, o czym mówiłem. Wyjmij ostrze tylko i wyłącznie, gdy popadniesz w
śmiertelne kłopoty. Poza tym…
– Co najmniej 130 lat przed odwiedzeniem Francji
albo Anglii – mamrocze pustym głosem.
Kiwa
głową dłużej niż powinna i znowu zaczynam się martwić, czy poradzi sobie bez
ochronnej parasolki nad cudownymi czarnymi lokami, którą rozkładałem od kiedy
miała dwa latka. Decyduję się sięgnąć do czegoś na granicy sugestii i hipnozy,
wiem, że zadziała, bo jako stwórca Almy jest szczególnie podatna na moją moc.
– Mój mały cud – szczebioczę jakby była tą samą
dwulatką, którą znalazłem i adoptowałem. –Świetnie sobie poradzisz, córko – dopowiadam
kojącym głosem, wkładając w nie dumę, miłość i szczyptę wampirzej magii. Powieki
Almy opadają na długą sekundę. – Kocham cię.
Rozwiera
oczy, nagle w pełni przytomna i potrafiąca kontrolować ułamek strachu przed
nieznanym. Wie, co zrobiłem i patrzy na mnie z grymasem. Z prawego oka wymyka
się jej czerwona łza, a ja wzdycham głęboko, układam wygodniej i naciągam do
połowy brzucha gruby koc podarowany mi chwilę wcześniej, ponieważ nie mogła
znieść myśli, że będzie mi zimno.
Uśmiecham
się promiennie na tę niedorzeczność.
– Teraz – szepcę.
Wbija we
mnie ostrze. Czuję palący ból rezonujący od serca do wszystkich kończyn,
chciałbym jęknąć, ale zanim struny głosowe zdążą wytworzyć dźwięk – ciało
wiotczeje.
Mój umysł
zasnuwa nieprzenikniona czerń snu.
*
Powietrze
nie jest mi potrzebne do życia. Wampiry nie oddychają, ale nabieram go głęboko
do płuc jakbym wciąż był śmiertelny. Przyzwyczajenie. Otwarcie oczu stanowi większe
wyzwanie, powieki są ciężkie i od wewnątrz zdają się przyklejone do
przesuszonego organu.
Jestem
zdezorientowany. Nie wiem, ile minęło od momentu, gdy Alma zabezpieczyła mnie w
krypcie. Czarownica ostrzegała, że pobudka może zostawić utrzymujące się przez
pewien czas nieprzyjemne skutki uboczne.
Głód
wtacza się do mojego umysłu niczym wirus. Zwija żołądek w roladę, a ta zostaje
zmiażdżona w wyniku fali gwałtownych skurczy. Głód zawsze jest obecny i domaga
się zaspokojenia. Zawsze rywalizuje o kontrolę w krytycznych sytuacjach.
Ostatecznie
udaje się mi odrobinę je rozewrzeć i chociaż wszystko jest rozmyte,
przynajmniej opanowuję krwiożerczy instynkt. Nie mniej wątpię, czy w obecnym
stanie mógłbym zrobić komukolwiek krzywdę. Nasłuchuję głosu Almy, kiedy do
nozdrzy dociera woń świeżej krwi. Ktoś wciska mi do ust poszarpany przegub.
Posoka
zalewa gardło i krztuszę się. Ciemno szkarłatne krople ciekną po obu kącikach
ust plamiąc zapadnięte policzki, zmuszając do przełykania. Moje wiotkie ciało
na przemian napina się i rozluźnia. Czuję, jak pożywny posiłek odżywia każdą
komórkę organizmu.
Krew
nagle przestaje płynąć, ale już dawno przestałem myśleć o tym, jakie to dziwne.
W tej chwili zależy mi wyłącznie na dalszym gaszeniu pragnienia. Wgryzam się w
skórę, potrzebując więcej.
– Dość – zakazuje surowym głosem dalszego picia. Wyszarpuje
rękę spomiędzy moich chciwych ust.
Dostaję
kilka sekund na przyswojenie sobie głosu smacznego właściciela. Ponieważ nie
widzę, prawda dociera z opóźnieniem. Musiałem wydobyć z dna przepełnionej
szuflady pamięci twarz, a odraza jaką czuję sprawia, że mam ochotę zwymiotować
zepsutą krwią, którą tak łapczywie piłem. Oszałamia mnie mieszanka gniewu i
przerażenia.
Odnalazł
mnie.
– Wstań – mówi władczo Jaime.
Próbuję
się opierać, lecz na krótkim dystansie, jaki nas dzieli sprzeciwienie się
graniczy z cudem. Ociągam się więc, a on szarpie mnie pod ramionami.
Wiem, że
jego niebieskie oczy przypominają zmarznięty lód. Jest wściekły, czuję to przez
odnowione połączenie więzów krwi.
Myślę „ty
samolubny kutasie” i posyłam w jego skomplikowany, chory umysł.
– Nie nadwerężaj dłużej mojej cierpliwości, chyba że
chcesz poobserwować jak wbijam ten magiczny sztylet w Almę – warczy na mnie.
Alma.
Poraża mnie realność
groźby. Już raz odebrał mi kogoś, kogo kochałem… Zastygam jak kukła.
– Niech będzie – aprobuje cicho, po czym chwyta mnie
za plecy i pod kolanami, unosząc do góry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz